Jan "Myslnik" Herman

Wybory: najpierw daj, a potem się zobaczy

2011-06-23 08:10

 

 

 

Kogokolwiek zapytać o zawartość pojęcia „wybory”, to powie: to są jakieś warianty, pośród których ktoś dokonuje wyboru jednego z nich lub ustawia je według preferencji.

 

Brawo! Rzecz w tym, iż głosowania polityczne zwane przez Konstytucję wyborami nie odpowiadają tej definicji.

 

Przede wszystkim warianty nie są wariantami. Wykorzystując „skomplikowane mechanizmy komunikacji społecznej” warstwa rządząca, składająca się z nieformalnych i sformalizowanych grup „interesu politycznego” (koterii, kamaryl i układzików oraz ew. partii i stowarzyszeń a także ich związków) wystawiają pod publiczny osąd (z wykorzystaniem technik medialnych) wyłącznie „swoje” warianty, pozostałe zaś mogą w sprawie nagłośnienia liczyć wyłącznie na przypadek, łut szczęścia, nadzwyczajny zbieg wydarzeń. Mam zwyczaj przyrównywania tej sytuacji do funkcjonowania list przebojów: to redakcja podaje spis tytułów i zachęca do głosowania, zaś „oddolne” typy są przez redakcję wstępnie weryfikowane.

 

Nawet tak okastrowana „wariantowość” jest nią tylko z pozoru: każdy „wariant” zwraca się do „wyborcy” z tą samą, jedyną ofertą: będziemy nie pytając cię o zdanie zarządzać aparatem państwowym, który ustanawiać będzie dla ciebie prawa i reguły wedle naszych wyobrażeń, w tym twoje obowiązki świadczenia na ten aparat i na nas, twoje obowiązki sprawozdawania o wszystkim co masz, a jeśli się nie podporządkujesz, będziemy stosować wobec ciebie przymus, w krańcowych przypadkach przymus. Twoje sprawy – i sprawy takich jak ty – będą dla nas drugorzędne, bo najpierw państwo, czyli my. Do tego będziemy wedle swoich kryteriów dobierać osoby na stanowiska nomenklaturowe (administracja, infrastruktura, finanse, polityka), a ty możesz co najwyżej ubiegać się, to może cię zauważymy. Na koniec stworzymy sieć swoich janczarów i władyków, rozproszonych pomiędzy takimi jak ty, którzy będą cię urabiać i wywierać codzienną presję na to, byś był państwowotwórczy, a nie samorządny. Wmówimy ci, że obywatelstwo oznacza posłuszeństwo nam i współpracę z nami. Będziemy się między sobą mieszać i transferować oraz koalicjować, zatem nie domagaj się od nas spełniania obietnic danych w kampanii, dzięki którym, zwiódłszy ciebie, zostaniemy wybrani. Naszych przeciwników obco-drużynników będziemy zwalczać na twój koszt, z użyciem aparatu państwowego (służb inwigilacyjnych, policyjnych, medycznych, specjalnych, medialnych). Ciebie też, jeśli przekroczysz bariery, które ustawimy wedle własnego widzi-mi-się. Będziemy sobie hulać do woli po tzw. rynku międzynarodowym, co najwyżej damy ci ochłap do głosowania w referendum.

 

Jedyny wybór – to taki, którego ciemiężcę i spryciarza sobie obierzemy, która jaczejka fajniej wygląda na fotce.

 

Pozostaje też do omówienia kwestia suwerenności wyboru. Z tą mamy kłopot. Rzeczywisty wybór wymagałby, abyśmy mieli rozeznanie w sprawach, do których powołujemy wybieranych, a także pełna znajomość wybieranych. W obu przypadkach nasze rozeznanie ograniczane jest licznymi tajemnicami państwowymi i służbowymi, ochroną danych osobowych, ochroną osób piastujących ważne funkcje i stanowiska, na koniec „wichrem maskującym” (znów media). Ostatecznie „wybieramy” według tego, jak ktoś wypadnie estetycznie i celebrycko. Pod presją, że jeśli „nie trafimy”, to „nasz wariant” przegra z kretesem (patrz: tzw. głosy stracone albo sytuacja ugrupowania, które przegrywa „o włos”). Gdyby wybory były wyborami – wpływ ugrupowań na życie publiczne byłby proporcjonalny do poparcia wyborczego. Tymczasem „zwycięzca bierze wszystko”, a nierzadko „mały pan Pikuś” stanowi języczek u wagi i występuje jako wicepremier.

 

A już zupełnie na koniec: nawet małe dziecko startujące w konkursie wiedzy o Polsce i świecie współczesnym wie, że w Polsce moc sprawczą mają rząd i organy, które wybierane są w bardzo, bardzo pośrednim związku z preferencjami „wyborców”, już większy wpływ na nie ma – np. duża organizacja zarządzająca duszami i perspektywą dłuższą niż życie doczesne. Swoistą zaś autonomię nawet wobec rządu i organów – groźną i niebezpieczną społecznie – mają służby, w większości sekretne. I rozmaite lobbies, które interes ogólno-społeczny, publiczny, mają w nosie.

 

To wszystko można od biedy nazwać Systemem. Jest to System Układów, a komu to słowo źle się kojarzy, niech każe jakiemuś sądowi zbadać, czy jestem poczytalny. To też dobry sposób na politykę.

 

 

PS

Bo ja akurat wyobrażam sobie, że rozmaite projekty korzystne publicznie, wspierane przez społeczeństwo świadomie, z rozeznaniem i zaangażowaniem, realizowane mogą być bez zobowiązań kadencyjnych i im podobnych. Że co najwyżej raz na jakiś czas społeczeństwo, świadome tego co robi, stawia na nowych menedżerów (niekoniecznie czyszcząc wszystkich do spodu po „wyborach”), którzy będą może jeszcze lepiej realizować, na nasz pożytek, zadania publiczne.

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Wybory: najpierw daj, a potem się zobaczy

Nie znaleziono żadnych komentarzy.