Jan "Myslnik" Herman

Stypendialna kombinacja libijska

2011-03-29 04:19

 

Jak mogłem choć przez chwilę zapomnieć, że w kipiącej dziś Arabii chodzi o politykę (nie mylić z dyplomacją czy walką o wolność i demokrację)!

 

Zacznijmy od tego, że Libia – podobnie jak większość krajów afrykańskich – to sztuczne dzieło Europejczyków, którzy bez oglądania się na rzeczywiste obszary funkcjonowania rozmaitych ludów kroili sobie kontynent wedle tego, co sami zdołali sobie podporządkować. Takie słowa jak Kenia, Sudan, Nigeria, Angola – to zawołania, nie mające nic wspólnego z kryteriami etnicznymi. No, na przykład Egipt albo Erytrea – to są kraje „naturalne”. Libia akurat – nie.

 

Każdym krajem, nie tylko afrykańskim, zawsze włada jakaś struktura państwowa, która pod pozorem „robienia dobrze” krajowi i jego ludności – zabawia się własnymi sprawami. Każde państwo zabawia się po swojemu, tak jak umie.

 

W dobie globalizacji (czy jak ją zwał) około 200 organizacji państwowych stanowi odrębne, niezależne od mandatu rodzimej, „ własnej” ludności, towarzystwo międzynarodowe, rodzaj Salonu Globalnego, ale uwaga, z wydzielonymi pokoikami dla „mieszaczy” i powszechną izbą dla światowego pospólstwa. Bywają zatem Ważni Prezydenci oraz Nieważni Królikowie. Dla pozorów mamy takie fenomeny jak ONZ czy Prawo Międzynarodowe, aby światowa „masa ludnościowa” myślała, że Nepal jest takim samym krajem jak Brazylia, a Andora takim samym jak Australia.

 

Światowe pospólstwo gromadzi się po kątach w rozmaite kluby gospodarcze czy polityczne (Organizacja Jedności Afrykańskiej, ASEAN, RWPG, EWG, Grupa Wyszehradzka, NATO, Ruch Krajów Niezaangażowanych, kilkanaście innych). Niektóre są „oddolne”, inne są manipulowane przez graczy globalnych.

 

Jest kilkanaście krajów na świecie, które stanowią „argument” dla państw, które nimi zarządzają. Argument pozwalający wchodzić za kotarę, do wydzielonego saloniku, jak do siebie. Wymieńmy kilka: Niemcy, Ameryka, Chiny, Rosja, Wielka Brytania. Skład się zmienia, ale nie tak „raz-raz”. Niektórzy przebywają tam „duchem”, jak Watykan. To nie są przyjaciele, to są gracze. Stanowiona przez nich rzeczywistość nie jest dla nich ograniczeniem: trzeba będzie, to się ową rzeczywistość „wymieni” jak planszę do gry.

 

Gracze globalni skłonni są do wzajemnego wybaczania sobie nawet najcięższych zbrodni. I zgodnie opisują je jakimiś ideologiami, z daleka widać, że cerowanymi i łatanymi. Na użytek motłochu czasem się publicznie łają, przy okazji puszczając „oczko” do łajanego.

 

To w takim wydzielonym saloniku rozgrywa się szlemy w postaci II Wojny Światowej (Pierwsza Wojna była jeszcze wojną „spontaniczną”, nie sterowaną z gabinetów), Upadku Bloku Radzieckiego, dezintegracji Ameryki Łacińskiej.

 

Najwyraźniej, zaskoczeni nieco przez USA, gracze milcząco (choć z niesmakiem, a przynajmniej z „ale”) przyglądają się rozróbom amerykańskim. Amerykanie od swego zarania są światowym watażką i łupieżcą, słoniem w składzie porcelany, taki charakter. Niektórzy dają się nabrać na „prowizje”, jak Wielka Brytania w Iraku.

 

Jednak zagrywka libijska to już szczyt bezczelności amerykańskiej, tylko czekać, aż inni gracze zorientują się, że są jeleniami , osłami, przegrywającymi właśnie grę „w durnia”, choć myśleli, że na stole jest właśnie plansza do pokera. Jak zwykle Amerykanie powiedzieli, że „chcemy tylko tam zajrzeć, sami widzicie, co ten bałwan wyprawia”, wymusili jakieś ONZ-towskie przyzwolenie na byle co, byle tylko mieć papier do wymachiwania, ale już widać, że kręcą swój stary numer , bo ich interes polega na ograniu Arabii jako takiej. Już nie będę dodawał, kto tam robi „od zawsze” za amerykańską piątą kolumnę, bo nie chcę być posądzony o antys…zm. Odwołuję się jednak do rozsądku Czytelnika: czy ktoś, kto całe życie był żądnym łupów geszefciarzem-awanturnikiem, naprawdę na bezdurno inwestuje przez kilkadziesiąt lat setki miliardów w jakiś kraik na Bliskim Wschodzie? Może jednak to jest stypendium? Rzetelnie odpracowywane?

 

Oczywiście, nie trzeba dodawać, że Al.-Kaddafi czy buntowniczy lud pustynny w ogóle się w tej zagrywce nie liczą. Pierwej usunięto Egipcjanina, potem wywołano ruchawki po całej Arabii, a zabawy z pistoletem zostawiono na rozgrywkę libijską.

 

Najśmieszniejsze jest to, że europejscy fundatorzy rozmaitych afrykańskich stypendiów budzą się właśnie z ręką w nocniku: libijska kombinacja Amerykanów czyni ich inwestycje bezużytecznymi. Jak zwykle wszyscy stawiają, a wygrywa Wuj Sam.

 

Od lat piszę o czekającym nas spazmie arabskim. Widzę dziś, że potrzeba Arabii kilku lat dominacji amerykańskiej, by jej oczywista duma raz na zawsze wykończyła Amerykanów, wykrwawiając ich na amen.

 

To jeszcze tylko jedno-dwa pokolenia. Arabia nic na tym nie zyska, ale Rosja, Europa i Ameryka w ten sposób zakończą swoją historię w roli dominującej nad światem Północy.

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Stypendialna kombinacja libijska

Nie znaleziono żadnych komentarzy.