Jan "Myslnik" Herman

Stójka przed Obamą

2011-05-24 03:56

Polska, która z jakiegoś powodu ma nabożny stosunek do Ameryki Północnej, napina się przed wizytą Noblisty na Kredyt, jakby on miał tu przynieść worek prezentów.

 

Prawda jest nieco mniej entuzjastyczna.

 

Amerykę zżera kilka kryzysów.

 

Ten najważniejszy – to kolejny spazm budżetowo-finansowy, w związku z którym już dziś cały świat zastanawia się, kto zapłaci rachunek (za ten poprzedni, sprzed trzech lat, najwięcej zapłaciła Europa, a być może sekretnie kilka innych potęg finansowych, w tym międzynarodowych banków i funduszy).

 

Umiem sobie – naiwnie – wyobrazić, że gdyby każdy mieszkaniec przestrzeni europejskiej (z Europą Środkową na okrasę, razem około 625 mln) poświęcił Ameryce jednego $ dziennie – rocznie uzbierałoby się 222 500 000 000,-$ (ponad 200 miliardów $!). To kropla w morzu potrzeb (Ameryka ma dziś większą „dziurę” niż przed 3-ma laty, mimo iż tamten kryzys został ponoć rozładowany).

 

Zatem Obamie musi w Europie chodzić o coś więcej. A może o coś zupełnie innego. Na przykład o „prawo do swobodnego wyrębu lasu”, czyli imprimatur na łupieskie akcje policyjno-zbrojne w pierścieniu wokół Azji Centralnej. Oznaczałoby to kontynuację krecich zabiegów w Arabii (mających Arabię rozhuśtać, by dać możliwość otwartej „misji stabilizacyjnej”) oraz lepsze pozycjonowanie w stosunkach z Rosją (tu ma coś do powiedzenia sama Rosja).

 

Pokojowy Noblista na Kredyt ma poważne argumenty: przykład rozpadu ZSRR pokazał wszystkim jasno, co się dzieje z tajemnicami oraz z technicznymi zabawkami wojennymi, kiedy cherlawiejące, chromające państwo traci nad nimi kontrolę. A chodzi o sekrety i zabawki dużo poważniejsze, niż te właściwe dla niegdysiejszego ZSRR.

 

Tak, Szanowni, nie pomyliłem się, mówiąc o chromającym państwie amerykańskim. Jak w każdym przypadku totalitaryzmu (mocarstwowa ideologia, totalna inwigilacja ludności i podmiotów prawnych, wszechwładza służb specjalnych ponad prawem, komitywa-symbioza resortów siłowych i administracji oraz giga-kapitału, zamykanie ust rzeczywistej opozycji) – USA „przerysowały” i gubią się we własnych kompetencjach wobec Ludności, Kraju, tracą też wszelką orientację w tym, co się dzieje na świecie.

 

Dlatego jedyne, czego chce drużyna Obamy udająca sama przed sobą, że jest kompetentną Administracją, to spektakularny sukces budżetowy, z sukcesem politycznym w tle, dzięki któremu uzyska ona ciepłe emocje wyborcze na dłużej, niż to ma miejsce „w nagrodę” za kowbojskie akcje, takie jak niedawna w Pakistanie (Osama ibn Laden).

 

Jest też o co walczyć na innym polu: Europa jest najmniej dynamicznym, choć kulturowo najbardziej zbudowanym obszarem bankrutującej Północy globu: Rosja funkcjonująca w obszarze intensywnej eksploatacji własnych zasobów, dokarmiająca sojuszników, a naprzeciwko Ameryka łupiąca świat i drenująca jego zasoby – to nie tylko dwie różne, raczej nie dające się pogodzić filozofie międzynarodowo-polityczne, ale też rywale do „ręki” Europy, z pożądaniem patrzący na „arystokratyczne” jej świadectwa, sięgające Imperium Romanum, Hellady, a nawet Fenicji i w pewnym sensie piramid. Na takim „urodzeniu” można jeszcze próbować kuć rozmaite współczesne ideologie. Choćby takie, jakie przewrotnie serwuje Miedwiediew: aby owe „czyste, esencjalne” ideologie pozostawić sobie samym i zająć się „nagimi” interesami narodów. Czyż można w tym swoistym odwołaniu Rosjanina do idei demokracji nie dostrzec silnej opozycji wobec zabiegów Ameryki?

 

Wrócę do myśli o Azji Centralnej: otoczona jest ona przez w miarę wyważone (widziane na „salonach” jako odpowiedzialne) agregaty kontynentalne: Europę, Rosję, Chiny, Indie. I tylko południowo-zachodnia, arabsko-muzułmańska flanka jest rozklekotana. Dopatruję się w tym ręki USA: otóż państwo amerykańskie chce po prostu zamknąć sobą ten okrąg-obwarzanek, zresztą na koszt Arabii. I ustanowić – nie żartuję – swoje dominium gospodarcze i przestrzeń obserwacyjno-interwencyjną (controll space) w tej części świata, obiektywnie kosztem Rosji, która z Arabią od zawsze miała stosunki całkiem odwrotne niż Ameryka.

 

W tle – Chiny. Patrzące spokojnie z cierpliwością, jakiej nauczyły ich tysiące lat cywilizacji, przez nas wciąż pogardliwie nazywanej „azjatycką”.

 

Obama to żaden harcerz z głową wypełnioną zasadami i cnotami: wie, że gdyby dziś ominął Polskę zalecając się do Europy, to następna awantura (wyrąb lasu) gdzieś na azjatyckiej „osi zła” spotka się w trzeźwiejącej Polsce z jawnym oporem, bo jak dotąd z naszej „przyboczności” mamy tylko srom i biedę.

 

A my wciąż o tych wizach…

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Stójka przed Obamą

Nie znaleziono żadnych komentarzy.