Jan "Myslnik" Herman

Paradox DZIONGO BONGO

2010-03-02 15:37

Paradox Dziongo-Bongo 

Wyobraźmy sobie, że jakaś korporacja wymyśliła produkt z mieszanki trocin i kompostu, nazwała go „Dziongo-Bongo” i przystępuje do kampanii promocyjnej. Po kilkunastodniowych zmasowanych zabiegach promocyjnych skierowanych do różnorodnych targetów, w które włączono reklamę, public relations, sugestie wizerunkowe, ulgi lojalnościowe i wszystko, co wymyślił marketing[1], całkiem spora zbiorowość – na przykład kilka milionów ludzi – nie wyobraża sobie życia bez codziennej konsumpcji batonika Dziongo-Bongo. Dla tego batonika poświęcimy inne dobra z naszej konsumpcyjnej palety, czasem zupełnie nieekwiwalentnie, a mówiąc wprost: bez sensu.

Całe oszustwo polega na tym, że ktokolwiek kupi ów batonik, płaci (w cenie) za całą tę oszukańczą kampanię, której jest ofiarą jako ktoś, kto dał się ogłupić. Oznacza to (pójdźmy już na skróty), że dowolny szubrawiec może nas całkiem legalnie okraść ze wszystkiego, jeśli tylko zapłacimy za jego kampanię promocyjną, w wyniku której on nas wciągnie w swoje interesy i przekona do tego właśnie pomysłu. A korporacja dostanie jeszcze ekologiczne fundusze za utylizację trocin i kompostu. Na koniec pomysłodawca trefnego, ale jakże dochodowego batonika „Dziongo-Bongo” zostanie wziętym copywriterem, skoro mu tak dobrze idzie.

Lista „batoników DZIONGO-BONGO” jest długa. Korporacje oferują światu pokaźną listę produktów komercyjnych absolutnie nieprzydatnych nikomu:

-         słodycze, alkohole, tytoń, narkotyki;

-         gadgety udające niezbędniki;

-         politycy-rentierzy-celebryci-starlets;

-         kinematografia 5-go sortu;

-         prasa brukowa;

Ich podstawowa rola wygenerowana przez korporacje jest prosta i w sumie łatwa: kształtować „target” rynkowy, „wychowywać” konsumenta pod sztancę, jaką da się najskuteczniej (zysk) podporządkować produkcyjnemu, usługowemu, operacyjnemu profilowi korporacji[2].

  

Oto paradoks batonika DZIONGO-BONGO:

Korporacje gospodarcze – gdyby tylko zechciały – są dziś w stanie wytworzyć byle co z byle czego, ładnie opakować, byle spełniało normy (owe normy też kształtujemy jako eksperci-konsultanci) – a następnie przekonać masowy „rynek”, że bez tego batonika życie konsumenta będzie szare, ponure i pełne smutku, a do tego niezdrowe

Za tę bezczelną i fałszywą w treści reklamę zapłacą zresztą omamieni nabywcy

  

I to jest esencja współczesnej polityki produkcyjnej i inwestycyjnej korporacji międzynarodowych (i kto wie czyjej jeszcze): nie starajmy się rozbudowywać potencjału pod rynkowe potrzeby, tylko kształtujmy owe potrzeby wedle naszego potencjału. Klient musi kupować to co mu damy. To my jestesmy panami Rynku, a nie zaledwie - jak pierwszy-lepszy matoł - jego pionkami.



[1] Za Wikipedią: Philip Kotler (ur. 27 maja 1931 w Chicago), ekonomista amerykański, honorowy profesor Katedry Marketingu Międzynarodowego w Kellogg School of Management na Northwestern University. Kellogg School of Management jest jedną z najważniejszych uczelni biznesu na świecie, kształcących w zakresie marketingu. Kotler został uznany przez dziennik Financial Times za światowego guru w zakresie zarządzania, obok takich postaci jak Jack Welch, Bill Gates, Peter Drucker, Michael E. Porter. Przez Management Centre Europe został uznany za jednego z najwybitniejszych ekspertów współczesnego marketingu. Jest jednym z twórców i pionierów marketingu społecznego oraz marketingu terytorialnego. Philip Kotler jest autorem i współautorem najważniejszych podręczników i opracowań z zakresu dziedziny marketingu. Za najważniejszą pozycję książkową uważana jest Marketing Management. Jest to jeden z podstawowych podręczników studentów kierunków marketingu.

 

[2] Zapewne wykładowcy uczelni ekonomicznych zaczną poważnie traktować ten problem dopiero wtedy, kiedy swoiste ostoje non-komercji, czyli mitologiczne pra-źródła światowych kultur, staną się już nie materiałem komercyjnym zaledwie, ale wprost podzielonym na strefy wpływów obszarem korporacyjnych peregrynacji dla zysku: Dacja, Luzytania, Sarmacja, Ruś, Arabia, Ajnu, Inka, Azteca, Celtic, Maja, Latinum, Hellada, Judea: tradycje te staną się marketingowymi opakowaniami dla pustej, zastępczej „produkcji”, tak jak to ma miejsce (jeszcze bez udziału korporacji) z mongolskim Czyngis-chanem czy egipskimi faraonami;

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Paradox DZIONGO BONGO

Nie znaleziono żadnych komentarzy.