Jan "Myslnik" Herman

OFE - final countdown

2011-03-23 05:40

 

Obiecałem powstrzymać się przed jakimiś poważniejszymi refleksjami po debacie Balcerowicz-Rostkowski do czasu zapoznania się z pisemnym stenogramem tej konfrontacji.

 

Można jednak dojść do wniosku, że ta debata nie odegra(ła) żadnej roli w Polsce poza tym, że się odbyła, dając powód rozmaitym siłom zaangażowanym w inne sprawy, by odbywały się debaty wokół pozostałych ważnych społecznie „tematów budżetowych”: ochrona zdrowia, oświata/edukacja, nauka i badania, infrastruktura, funkcjonowanie państwa, kondycja obywatelska, materialna i duchowa substancja narodowa, miejsce polski w świecie, itd., itp.

 

Obserwując głośne i wielokrotne echo, jakie przetoczyło się przez Polskę w ciągu ostatnich 30 godzin (sam uczestniczyłem w pouczającej dyskusji na forum Instytutu Badań nad Społeczną Gospodarką Rynkową) – dostrzegam, że debata wywołała więcej szkody i zaaplikowała fałszu niż dała pożytku.

 

1.       Spośród całej „róży wiatrów” możliwych opcji budżetowo-finansowo-gospodarczych, panowie Balcerowicz i Rostowski reprezentują jedną, mieszczącą się w szerokim pojęciu Prawicowości, udającą Liberalizm, której cechą zasadniczą jest lekceważenie człowieka jako Obywatela (suwerena Państwa) i jako Donatora (dostawcy dóbr, wartości i możliwości, z których czerpią budżety, fundusze, banki, ubezpieczalnie – i Państwo jako takie). Różnice między obu panami są kosmetyczne, toteż debata pomykała po tematach nie-zasadniczych. W ten sposób na długi czas „stłumione” zostały wszelkie inne opcje, punkty widzenia, racje publiczne dotyczące finansów publicznych w ogóle, a OFE w szczególności. Od lat skutecznie wyciszana jest – na przykład – opinia L. Oręziak, poparta jej rzeczywistym tytułem profesorskim (a nie kurtuazyjnym, jak u debatujących panów), latami profesjonalnego zajmowania się tym tematem w najważniejszych ośrodkach badawczo-eksperckich. To tylko przykład;

2.       Debata z całą mocą podkreśliła (ponownie obnażyła) marionetkową, pomocniczą rolę przyszłych emerytów i zarazem aktualnych obywateli w całej operacji wyprowadzenia poważnych środków poza obszar jakiejkolwiek narodowej (obywatelskiej) kontroli: w kraju, którego Konstytucja podaje takie prerogatywy Narodu, jak demokratyczne państwo prawa, jak społeczna gospodarka rynkowa, prawa człowieka i obywatela, itd. – ustawowo zmusza się zatrudnionych do oddania części swoich dochodów pod zarząd kapitału zagranicznego, narzuca się też zatrudnionym materialną odpowiedzialność za poczynania zarządów OFE (jeśli np. OFE zbankrutuje, „udziałowcy” będą spłacać dług), ryzykuje się, że „oscylator obligacji” podporządkuje polskie budżety łasce OFE (czyli kapitału zagranicznego), zwłaszcza że „polski” sektor bankowy i ubezpieczeniowy jest w walnej większości dominium zagranicznym;

3.       Debata pokazała też aż nazbyt jaskrawo, że dwaj panowie, z których jeden jest co najmniej agentem międzynarodowej finansjery, drugi zaś jest obywatelem Wielkiej Brytanii, tam zresztą urodzonym i wychowanym we Wspólnocie Brytyjskiej – w dość specyficznym poważaniu mają polską Rację Stanu (suwerenność Kraju, Państwa, Budżetu), ustawiają się raczej w roli OPERATORÓW SYSTEMU, zatrudnionych przez zewnętrznego pracodawcę, nie zainteresowanych zupełnie losem „fabryki”, w której System jest zainstalowany. Ich hermetyczna dyskusja ujawniała wyłącznie te różnice, które wynikały z różnic „punktu siedzenia”: Balcerowicz reprezentuje bezpośrednio FOR (i kilka innych agend), czyli międzynarodową finansjerę, zaś Rostowski reprezentuje rząd RP, gardzący „elektoratem”, zajęty dokończeniem procesu wtapiania Polski w Unię Europejską w roli peryferyjnej, w roli prowincjusza, zaniedbujący w przysłowiowy już sposób „wewnętrzne” sprawy fundamentalne;

4.       Na koniec debata pokazała (obnażyła) rolę mediów zwanych publicznymi: obaj redaktorzy nie mieli w swoim asortymencie żadnego TRUDNEGO PYTANIA, choćby dotyczącego porównania polskiego systemu „drugofilarowego” z innymi, choćby dotyczącego genezy OFE (Rostowski z własnej inicjatywy próbował pokazywać ich „grzech pierworodny”), do tego nie ulega wątpliwości, że obaj panowie redaktorzy są z różnych powodów dość jawnie stronnikami Leszka Balcerowicza jako takiego. Redaktorom nie przeszkadzała dziwna (a może chamska) postawa jednego z rozmówców, który w ogóle nie zwracał się ani słowem, ani twarzą do interlokutora, dyskutował wyłącznie ze swoimi „wyznawcami” redaktorami. Tuż po debacie, ogłaszając wynik sondażu, wszystkie media podały, że debatę wygrał Leszek Balcerowicz, choć sondaż brzmiał 51:49. Każdy, komu z szyi wyrasta głowa, powiedziałby, że to remis, ale media szukały zwycięzcy, choćby o włos. Po debacie Balcerowicz ma tylko jedną zauważoną przez media uwagę: że Minister zwracał się do niego per TY, choć zakulisowa umowa była, że będą mówić PAN. Przypomnę panu LB, że wprowadzał niegdyś „terapię szokową” wbrew swojemu konstytucyjnemu mocodawcy (Solidarność patronująca Rządowi), bez informowania Narodu, o co mu rzeczywiście chodzi, za to pod dyktando monetarystycznego lobby światowego: mówienie w jego przypadku o dotrzymywaniu umów źle się kojarzy;

 

Skoro debata spowodowała ostateczne – na długi czas – zagospodarowanie dysputy o finansach publicznych przez dwie „szkoły” zbliżone co do racji zasadniczej, różniące się zaledwie punktem widzenia wynikającym z interesów (bliższa koszula ciału), skoro wszelkie inne racje i sposoby myślenia zostały skutecznie przytłumione – obywatelskim zadaniem jest naświetlać całe spektrum możliwych rozwiązań. Jeszcze możliwych.

 

Być może w dziedzinie finansów publicznych, a także w dziedzinach „budżetowych” (opieka społeczna, zabezpieczenie socjalne, ochrona zdrowia, edukacja, infrastruktura, nauka, obronność, służby mundurowe, polityka zagraniczna) a także kondycja gospodarstw domowych itp. – potrzebne są „oddolnie”, samorządnie, po obywatelsku kontrolowane organy Państwa mające społeczne, obywatelskie „liberum veto”  w stosunku do poczynań Rządu?

 

W dobie wytrącania szaremu człowiekowi ostatniego narzędzia obywatelskiego, jakim jest rzeczywista skuteczność jego głosu (tego wyborczego i tego medialnego) – potrzeba rozwiązań nadzwyczajnych, które nazwanoby RADAMI OBYWATELSKIMI albo podobnie, w których opinia KAŻDEGO OBYWATELA byłaby traktowana poważnie, o co nietrudno w czasach tele-informatyki oplatającej gęsto cały kraj.

 

W każdym razie nie ma mojej zgody na to, bym był obywatelem wyłącznie rejestrowym (zeznawaj, płać i głosuj), ani na to, by mój kraj na skutek spisku czy nieudolności albo tumiwisizmu pogrążał się w „mnożnikową” zapaść Nomenklatury (Administracja, Infrastruktura, Finanse-budżety, Polityka), aby Koszt Nomenklatury przekraczał cywilizacyjne korzyści, jakie daje ów fenomen w każdym normalnym kraju. Nie ma też mojej zgody na to, aby – bez mojej wiedzy – mój kraj stawał się coraz bardziej nieuchronnie prowincjonalnym pastwiskiem dla każdego, kto szuka łatwego łupu i drenuje, wysysa soki z dopadniętych ofiar, tak jak to ma miejsce w relacjach ŚWIAT-POLSKA.

 

I nie ma mojej zgody na to, by finansowane przeze mnie media robiły ze mnie ciemną masę podobnymi debatami.

 

 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: OFE - final countdown

Nie znaleziono żadnych komentarzy.