Jan "Myslnik" Herman

Jak działa państwo odepchnięte

2011-04-29 11:48

 

Państwa mają taki narów, że najpierw dbają o swój byt (nazywany niekiedy „korytem”), a także o swoje różne pasje i wizje, na koniec o wymyślane przez siebie dziwności – a kiedy już się zaspokoją – zaczynają pochylać się nad Obywatelami, czyli tymi, na czyj koszt w ogóle owe państwa funkcjonują.

 

Ileż jest rozpaczy, kiedy Obywatelom jest gorzej i państwa nie mogą wszystkich swoich wariactw zrealizować! Nikt wtedy „państwowo” nie martwi się jednak o biedę Obywateli, rozpacz bowiem ogranicza się do zapytania: jakże teraz państwo swoje liczne odpowiedzialne role będzie wypełniać, kiedy w kasie pusto?

 

Moja refleksja dotyczy państw pozaeuropejskich, szczególnie azjatyckich. Trzech różnych: Rosji, Mongolii, Chin.

 

Każde z tych państw przeszło – zaliczając innego rodzaju porażkę – przez okres totalitarny, który tym był charakterystyczny, że pojęcie obywatelstwa funkcjonowało wyłącznie w przestrzeni odległej utopii, może raczej fanaberii nawiedzonych „obywateli”, państwo było właścicielem wszystkiego co materialne i przynoszące dochód, a nawet stawało się dysponentem ludzkich losów, dlatego jeśli komuś się coś dostało, niewątpliwie była to zasługa państwa. Taka oto zasługa, że w ogóle coś dawało, bo mogło nic nie dać, że w ogóle na coś pozwalało, bo mogło nie pozwolić, a głodnym i zdeterminowanym straceńcom zaproponować gułag, obozy resocjalizacyjne czy jakoś tak.

 

Taka totalitarna formuła bankrutowała w ten sposób, że Lud był w coraz mniejszym stopniu zainteresowany zarówno jakimkolwiek trudem, jak też życiem społecznym. Wszelka aktywność była wszak dokarmianiem aparatu ucisku, i jeszcze przynosiła ryzyko represji. A skoro nikt do pieca nie dokładał – kołaczy piekło się coraz mniej, wszystko się kurczyło, państwo osiadało na coraz bardziej grząskim i nieświeżym podłożu niedostatków i niedopięć, aż się dławiło własną niemocą.

 

Notabene: w Polsce w tym samym czasie kwitło „obywatelstwo negatywne”, ufundowane na sztuce okłamywania i okradania państwa, więc o totalitaryzmie raczej nie ma mowy, bo obywatelom „chciało się” dla siebie i „nie chciało się” dla wspólnego kotła, więc bankructwo wydawało się równie nieuchronne.

 

No, i mamy to, co dziś.

 

Chińskie państwo pozostawiło sobie rolę właściciela ludzkich losów, a w swoim totalitaryzmie wydzieliło „izbę przedsiębiorczych obywateli”, którym pozwala na niemal wszystko, jeśli tylko nie będą negować owej pierwszej roli. W ten sposób ma państwo kogo oskubywać, a w przyszłości niewątpliwie przerzuci na tych aktywnych obowiązek utrzymywania nieaktywnych i ich woli życia, co będzie już czymś w rodzaju demokracji a’rebours.

 

Rosyjskie państwo jest jeszcze chytrzejsze. „Ustaliło z obywatelami”, że każdy robi co chce, ale wara komukolwiek z szaraków od tzw. sektora publicznego, w którym obowiązuje separatystyczna wobec „szarości”, nomenklaturowa umowa najsilniejszych politycznie z najbardziej przedsiębiorczymi. Ta umowa definiuje właściwie odrębne państwo wewnątrz Federacji Rosyjskiej: w tej ostatniej stosunki są nadal „radzieckie”, choć oparte nie na władzy legitymizowanej ideologicznie, a na pieniądzu.

 

Mongolskie państwo stara się być państwem w konwencji arabskiej: wybrańcy losu (konstruktorzy państwa) mają wszystko i między sobą trzymają się w miarę grupowo, inwestując i pozwalając inwestować w spektakularne i widowiskowe projekty, np. w wielkomiejskim „city”, pozostali zaś niech starają się jak mogą, tyle że muszą pamiętać, iż państwo ma charakter policyjny, czyli urzędnik, a na pewno mundurowy, ma rację i zawsze roztacza kontrolę nad czym zechce: z tej podstawy można rozpoczynać wszelką „obywatelską” rozmowę.

 

Każde z tych państw stara się realizować samodzielne spektakularne projekty, mało dotyczące ludności, a także wdraża lub kontynuuje śladowe projekty socjalne, czyniąc tym samym ukłon w kierunku przeszłości, kiedy to ludzki los zależał wyłącznie od państwa, co ludziom wciąż biednym „weszło w krew”.

 

Takie więc państwa – przecież różne a jakże podobne – są odruchowo odpychane przez obywateli od progu domostw. Wolnoć tomku w swoim domku – zdają się powiadać obywatele i tak jak państwo nie interesuje się ich problemami, tylko kieszeniami oraz ew. nieprawomyślnością – tak oni nie poczuwają się do państwowotwórczego obywatelstwa, tylko do obywatelstwa żądaniowo-roszczeniowego. Państwo ma pozwalać na wiele, ew. zaopiekować się, państwo ma też twardą ręką trzymać „za twarz” podstawę współczesnej tkanki gospodarczej (administrację, infrastrukturę, finanse, służbę zdrowia, oświatę, naukę, ekologię, itp.).

 

Przy okazji nowego znaczenia nabrało słowo „obywatel”: poza obowiązkową formułą „obywatela rejestrowego” (przypisanego do państwa, mającego prawo głosować i dochodzić sprawiedliwości, ale też mającego obowiązek płacić i tłumaczyć się ze swojego statusu), słowo „obywatel” w tych krajach zaczyna być tożsame ze słowem „zaradny”. Co przecież jakże łatwo przechodzi w zwykłe „cwany”! Jeśli można w ogóle mówić o dyspucie obywatelskiej (dyspucie poglądów i dyspucie faktów oraz interesów), to wyłączeni z niej są niewątpliwie ci, którzy sobie nie radzą w grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko, albo ci, którzy do tej gry w ogóle nie przystąpili z jakichś względów.

 

 

*          *          *

Warto – tu uniknę podpowiedzi – przyjrzeć się państwu polskiemu AD 2011 pod takim kątem: które ze „zdobyczy” państw azjatyckich zagnieżdżono w polskiej rzeczywistości i co to oznacza dla ewentualnej polskiej demokracji.

 

I czy jest to uniwersalny, globalny „znak czasu”, czy jednak możliwa do uniknięcia subiektywna formuła rządów?

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje