
Jan "Myslnik" Herman
Amerykańska forteca u bram
Niby nic wielkiego: amerykański statek pod wojskową banderą wpłynął na Morze Czarne, bo ma wspólne ćwiczenia z Ukraińcami.
A „ruscy” się pieklą, jakby im ktoś coś narozrabiał. Przewrażliwieni? Że niby nikt ich nie pytał?
Dowcip jest poważniejszy.
Rosjanie, na podstawie międzypaństwowej umowy, mają sporo wojska i różnych sprzętów na Krymie. Czyli bazę, jedną z najważniejszych w ich systemie.
Amerykańskie okręty wojskowe natomiast – to już nie są zabawki, tylko całe armie w pudełku. Armie nie tyle ludzkie (choć wojska tam sporo na takim sprzęcie), ile technologiczne.
To, co „z góry” widać w Sewastopolu – to jest Amerykanom wiadome i nie ma o co kruszyć kopii.
Ale Amerykanie mają na pokładzie rozmaite teleinformatyczne programy identyfikujące.
Wyjaśniam.
Kiedy przenosimy się z laptopem z lotniska na lotnisko, albo z kawiarenki internetowej do innej – nasz komputer musi „wczuć się” w lokalny system teleinformatyczny, zalogować się w nim lub go złamać. W każdym razie musi go rozpoznać, a żeby tak się stało, musi z nim „obcować cieleśnie”.
Tego nie da się zrobić z kosmosu.
Dla mnie jest jasne, że ćwiczenia z Ukraińcami to dla Amerykanów żadna atrakcja. Nieporównywalne są sprzęty obu krajów, tym bardziej logistyka i taktyka.
Ale „wejść do kawiarenki sewastopolskiej” warto, pomacać, co tam „ruscy” mają nowego. Dlatego nie zapowiadali się (mieli przynajmniej kilka godzin, zanim Rosjanie poprzestawiali swoje systemy dla niepoznaki), a teraz „duraka waliajut”, że o co chodzi, pływamy sobie, mamy zaproszenie.
Jedyną obroną Rosjan przed teleinformatycznym wtargnięciem Amerykanów jest albo zupełnie się poodłączać (czyli rozebrać się do golasa i czekać na fotki), albo zmienić odzież i udawać, że tej prawdziwej nie ma. Wierzę, że Rosjanie mają taki teleinformatyczny wariant zapasowo-zmyłkowy, bo inaczej pomyślałbym, że to cielaki.
No, ale co sobie USA zdążyło naszpiegować – to ich.